Do napisania tego artykułu skłoniły mnie niedawne dni suszy, kiedy to nasze miejskie trawniki wyschły zupełnie i zamieniły się w żółte pustynie pokryte wyschniętą krótką trawą, a miejscami i bez trawy.
Widok to smutny dla mnie i zapewne dla wielu innych osób wrażliwych na piękno. Takiego właśnie dnia, wczesnym rankiem usłyszałam warkot kosiarek za oknem. Mąż skomentował, że znowu koszą trawniki. Powiedziałam, nie, to niemożliwe, przecież tam nie ma już co kosić, wszystko już wyschło, pewnie to jakieś roboty. Ale niestety, kiedy wyjrzałam przez okno zobaczyłam kilku pracowników koszących właściwie nie całe trawniki, bo tam już było wszystko wyschnięte, ale te pojedyncze kępki traw, które wypuściły jakiś pęd czy kłos odrobinę wyższy. Zapytałam dlaczego koszą, przecież wszystko wyschło. Powiedzieli, że wykonują plan.
Zastanówmy się jaki to plan? Na pewno plan wielokrotnego koszenia bez względu na to, czy jest co kosić czy nie ma. Świetna sprawa dla firmy koszącej, zarobek stały. Tylko za czyje pieniądze? Przecież to miasto płaci za tę pracę z naszych podatków.
Myślę, że można by te pieniądze zaoszczędzić. Zresztą nie tylko zaoszczędzić pieniądze, ale też oszczędzić nasze uszy od porannego warkotu kosiarek za oknem. Ta oszczędność dotyczyłaby też emisji spalin z tych wszystkich spalinowych kosiarek. Przecież one nie mają katalizatorów jak samochody, smrodzą spalinami i zatruwają nam powietrze.
Jaka więc na to rada? Jest ciekawy temat, któremu warto się przyjrzeć. Tym tematem są łąki kwietne miejskie, zamiast trawników.
Coraz więcej miast na świecie ale również i w Polsce wprowadza łąki kwietne. Przytoczę kilka powodów dlaczego warto o tym pomyśleć.
- Łąki kwietne wyglądają pięknie przez cały sezon od wiosny do jesieni.
- Trzeba je kosić, owszem, ale tylko raz albo dwa razy w roku w zależności od rodzaju roślin w łące. (trawniki są koszone 8-10 razy w sezonie letnim)
- Łąki kwietne nie wysychają w czasie suszy, ponieważ system korzeniowy niekoszonych roślin potrafi się obronić przed suszą
- Łąki kwietne nie wymagają nawożenia ani podlewania.
- Są ostoją i pożytkiem dla wielu owadów. Kiedy mamy więcej owadów, będzie w okolicy więcej małych ptaków a te z kolei wyłapią nam komary.
- Zwiększymy bioróżnorodność roślinną, która niestety z roku na rok ubożeje. Będzie można pokazać dzieciom jak wyglądają kwiaty polne i jak się nazywają.
- Nie trzeba, jak przy produkcji trawników w mieście, używać torfu, który jest materiałem nieodnawialnym, kopaliną pozyskiwaną z różnych terenów – głównie na Litwie i Łotwie, choć też w Polsce.
A więc łąki kwietne wprowadzają do miasta kolor, służą owadom i ludziom, a przy okazji ratują budżety miejskich wydziałów zieleni.
Jeszcze nie tak dawno, jakieś 3-4 lata temu z przyjemnością chodziłam na spacer drogą do Siedlic (pobliskiej wioski). Mam z tego okresu masę zdjęć pięknych okazów kwitnących roślin na poboczu, były tak piękne, że chciało się przystanąć, żeby im się przyjrzeć i zrobić zdjęcie. Kwitły tam maki polne, żmijowce, chabry, babki lancetowate, mydlnice, a od samej wiosny pięknie się niebieściły bluszczyk kurdybanek i przetacznik ożankowy. Na dodatek wszystkie te rośliny to wspaniałe zioła lecznicze. Dziś tej przyjemności nie ma, trawa wykoszona krótko i tak często, że jeszcze chwila i w banku nasiennym w ziemi nic nam nie zostanie. A krótko ciętą trawę byle parę dni suszy wypala.
Temat łąk kwietnych, podobnie jak ogrodów społecznych, zaczyna funkcjonować w świadomości urzędników, ale wątpię, czy przebił się już do powszechnej świadomości mieszkańców polskich miast. Istnieją jednak pojedyncze przykłady takich inicjatyw na szczeblu samorządowym. Kilkunastohektarowa łąka kwietna powstała np. w Grodzisku Mazowieckim z inicjatywy burmistrza przy okazji rewitalizacji lokalnego parku. W Warszawie na Ursynowie jest Kopa Cwila, która dzięki współdziałaniu urzędników i naukowców z SGGW jest częściowo porośnięta łąkami. Sama idea łąk kwietnych została też trochę spopularyzowana w internecie. Osobiście podziwiałam łąkę kwietną na jednym ze skwerów w Świnoujściu, wyglądała pięknie i krążyło tam mnóstwo motyli.
Kraków budzi nieskrywany zachwyt dzikimi kwiatami rosnącymi wzdłuż ulic w wielu miejscach, a które podziwiać można stojąc w korkach. Wczesną wiosną zapowiadało się średnio ciekawie – pozbawione darni, skopane pasy zieleni wzdłuż ruchliwych arterii wcale nie wróżyły nic dobrego. A to po prostu było przygotowanie do tego by wysiać mieszanki nasion dzikich gatunków roślin łąkowych, które teraz, latem przepięknie kwitną. W tym roku w Krakowie, biorąc przykład z cudownie ukwieconej Gdyni, wytypowano do obsiania aż 10 hektarów terenów zielonych, które ma pod swa opieką miasto. Te łąki są różne, bo testowane są różne mieszanki, pod kątem ich użyteczności, trwałości, odporności na zanieczyszczenia oraz zdolność do pochłaniania pyłów.
Ciekawa sprawa dotyczy także krakowskiej największej łąki miejskiej czyli Błoń.
Wiosną urzędnicy zapowiedzieli, że podzielą Błonia na pięć części i co roku jedna z nich nie będzie koszona. Dla niewtajemniczonych wyglądać to może dziwnie, ale jeśli pozwolimy trawom i innym roślinom podrosnąć, zakwitnąć i wydać nasiona, to z czasem zmieni się bioróżnorodność takiej łąki. Oznacza to, że zapewne pojawi się tam więcej gatunków roślin, dotychczas tłumionych przez częste koszenie. Ponadto, dzięki temu, że łąka częściowo nie jest koszona, może lepiej filtrować powietrze, a w efekcie zmniejszać jego zanieczyszczenie. Ograniczeniem najbardziej kosztochłonnych i najbardziej pracochłonnych powierzchni zielonych – czyli koszonych wiele razy w ciągu roku trawników – przyczynimy się także nie tylko do oszczędności finansowych, ale także do zmniejszenia zapylenia wtórnego.
Być może w tym roku zostanie wprowadzony pomysł na wyznaczenie ekostref w parkach. Chodzi o takie obszary, w których ograniczy się prace pielęgnacyjne i porządkowe, czyli przestanie często kosić trawę i sprzątać liście jesienią. W efekcie zwierzęta łatwiej będą mogły znaleźć tam schronienie.
Na pewno warto podkreślić jeszcze jeden element mający wpływ na miejską roślinność w naszym kraju. Po 1989 roku wraz ze wzrostem wpływów do miejskich budżetów dążono do uporządkowania roślinności w miastach – inspirowaliśmy się niemieckimi czy brytyjskimi, krótko przystrzyżonymi trawnikami, zapominając zupełnie o szerszym aspekcie przestrzeni miejskiej.
Żyjemy w momencie, gdy duża część społeczeństwa pracuje w miastach, tracąc w ten sposób codzienny kontakt z dziką przyrodą. Nowoczesne ogrody pełne są egzotycznych roślin, a trawniki zakładane są tak, aby była w nich tylko trawa, a „chwasty” opryskuje się chemikaliami. Dla mnie chwasty to cenne leki na wiele bolączek i chętnie dzielę się wiedzą na ten temat w czasie spacerów po okolicy.
Jest jeszcze inny powód, dla którego warto założyć łąkę w mieście – obszar łąk kurczy się w Polsce w szybkim tempie z powodu zaniechania koszenia, nadmiernego nawożenia, melioracji czy rozwoju zabudowy. Znikły moje ulubione łąki (i nie tylko moje) w lesie za szkołą ósemką- powstaje tam osiedle domów. O ile w terenie gdzie jest dużo naturalnych łąk w glebie znajduje się wiele nasion łąkowych, to w silnie zdegradowanych obszarach o takie nasiona bardzo trudno i aby utworzyć łąkę należy ich glebie dostarczyć wysiewając specjalną mieszankę nasion. Są gotowe mieszanki nasion łąki kwietnej.
Przepis na łąkę możemy znaleźć u niewątpliwie specjalisty w tej dziedzinie – doktora Łukasza Łuczaja. Nie tylko doradza on, jakie rośliny (nasiona) łączyć ze sobą, ale również sam takie mieszanki tworzy. Jego wiedza i rady pozwalają przeistoczyć idealny trawnik w naturalną przestrzeń, która pozwala zanurzyć się w piękno dzikiej przyrody. Naturalne łąki zachwycają mnogością barw kwiatów i różnorodnością występujących na nich gatunków roślin. Kuszą, by choć niewielki ich fragment przenieść do naszego miasta. Dzikie kwiaty, oprócz pięknego wyglądu, zapewnią też pożywienie i schronienie wielu gatunkom zwierząt. Naturalnie zwiększy się różnorodność biologiczna w mieście, co przyczyni się do ograniczenia występowania wielu uporczywych szkodników i chorób drzew i krzewów. Łąka kwietna będzie cieszyć oczy od wiosny aż do jesieni, a dodatkowym plusem jest fakt, że przy jej utrzymaniu jest znacznie mniej pracy niż w przypadku trawnika, gdyż nie musimy jej regularnie kosić, nawozić czy podlewać.
Tak duże powierzchnie są według badań świetnymi filtrami powietrza, wyłapującymi pyły i substancje szkodliwe znacznie lepiej niż zwykły trawnik – jeden hektar zieleni pochłania od półtora do nawet pięciu tysięcy kg pyłów rocznie, wytwarzając jednocześnie prawie 300 kg tlenu. Na dodatek wyglądają niebywale efektownie, a przy tym nie wymagają intensywnej pielęgnacji, bo nie trzeba ich kosić, bo wystarczy raz lub dwa razy do roku, a to przekłada się na realne oszczędności w wydatkach budżetowych. Stanowią także świetne środowisko do życia owadów.
Chętnie widziałabym taką łąkę kwietną przed moim blokiem.
I od razu odpowiem na potencjalne uwagi alergików, otóż łąki kwietne nie alergizują tak jak trawy ponieważ nie są wiatropylne a są zapylane przez owady.
Comments 3
Wszystkich zainteresowanych łąkami kwietnymi zapraszamy na naszą stronę http://www.laka.org.pl i fb.
z zapartym tchem przeczytałam artykuł, nie spodziewałam się, że aż tyle mnie łączy z autorką, nie dość, że także jestem karmicielką kotów, właścicielką dwóch kocurów oraz także dokarmiam dzikie ptaki i walczę o ich miejsca lęgowe, to właśnie czekałam na taki artykuł, na kogoś, kto pozwoli mi uwierzyć, że warto i wesprze argumentami w staraniach, aby w moim mieście i na mojej działce stworzyć i odtworzyć łąki kwietne, które będą domem, schronieniem dla owadów, (trzmieli, motyli, pszczół, jeży i tzw. polnych koników i in.) a przede wszystkim ucieszą nasze zmysły barwą i zapachem kwiatów i ziół i miejscem relaksu. Nie wiem, skąd się wzięła nagonka, żeby kosić trawniki kilka razy do roku do gołej ziemi, nie dość, że trawa zostaje wypalona przez słońce, to zabieramy schronienie owadom i innym stworzeniom. Nie wiem, dlaczego na mojej własnej działce nie mogę mieć kolorowej pachnącej łąki, słuchać brzęczenia trzmieli, grania pasikoników i podziwiać motyle, bo nagonka sąsiadów, że im przeszkadza i trawy się rozsiewają. Aż tu ten artykuł i miła rozmowa ze zdaje się przekonanym przedstawicielem spółdzielni mieszkaniowej, to już pierwszy krok, jakże ważny żeby zacząć zmieniać świadomość mieszkańców. Jeżeli autorka pozwoli podeprę się jej bardzo istotnymi argumentami m.in pochłanianie pyłów i brak zagrożenia dla alergików w piśmie skierowanym do spółdzielni i mieszkańców. Dziękuję Pani Regino
Bardzo interesujący artykuł.